Cagliari  – Favignana, z Sardynii na Egady

Na Favignanę docieramy po 33 godzinach  bezpośrednio z Cagliari. Po wielu bezwietrznych dniach zaczęło co nieco przywiewać z zachodu. Monotonię spokojnej półtora-dobowej  baksztagowej  żeglugi urozmaiciły nam trzy brania na wędkę, wystrzelone czerwone rakiety i sygnał mayday z motorowego jachtu „My Way”.  „My Way” ponad 20 metrowy jacht po awarii silników żałośnie  dryfował pozbawiony napędu. Ponieważ byliśmy najbliżej  to podpłynęliśmy z misją ratunkową, ale jedyne co mogliśmy zaofiarować to porzucenie  jednostki  i zabranie załogi (dwóch osób) na Favignanę.  Nie ma co się dziwić że załoga „My Way” nie skorzystała z naszej oferty.  Koniec końców podpłynął jakiś statek i wziął nieszczęśników na hol. Dalsze losy nie są nam znane. Tak to jest jak się pływa bez żagli.

Co do ryb –  to dwie które wzięły nie dały nam żadnej szansy nawiązania kontaktu wzrokowego.  Pierwsza zniknęła w głębinę zabierając  wobler i cały zapas żyłki który rozwinął się w tempie błyskawicznym, druga urwała sztuczną ośmiornicę na żyłce grubej na milimetr gdy tylko przykręciłem hamulec na kołowrotku. Żeby nie zrujnować się kolejnymi urwanymi przynętami zmontowałem zestaw „havy duty”,  poskutkowało i trzecia rybka została prawie wyciągnięta na pokład, ale na skutek błędów w operowaniu podbierakiem zdołała się uwolnić.  Tym razem przynajmniej ocalała przynętą, ale co to był za organizm niestety nie zdążyliśmy ustalić.  Jeżeli chodzi o ilość brań w przeliczaniu na morskie mile to odcinek między Sardynią a Sycylią na razie jest nie do pobicia.

Cagliari to ostatnie miejsce które odwiedziliśmy na Sardynii. Samo miasteczko nas nie urzekło. Jest tam co najmniej 1000 knajp i tylko chyba jeden supermarket.  Szliśmy  drogą z centrum do mariny szerokim łukiem dobre kilka kilometrów, najpierw przez  mało ciekawe centrum potem przez jeszcze mniej ciekawe przedmieścia w nadziej znalezienia sensownego sklepu „Alimentare”, po drodze minęliśmy ze 100 pizzerii z 50 restauracji i jakieś 20 aptek ale ani jednego sklepu. Mieszkając w Cagliari jest się skazanym na żywienie w restauracjach, w zawiązku z czym sklepy jak się okazuje są zbędne. Na szczęście poprzedniego dnia jadąc rowerkiem  znalazłem jeden ukryty w bocznej ulicy  (to jest chyba ten jedyny w mieście) i to nas uratowało, mogliśmy zaopatrzyć się na dalsza drogę.

W Cagliari jest sporo uchodźców, a w porcie niezła flota „Guardia Costiera” przygotowana do ich wyławiania. Wyłowiony uchodźca ima się prostych zajęć, głównie handlu ulicznego albo obsługi miejsc parkingowych, to znaczy wskazuje kierowcą wolne miejsca w nadziei otrzymania paru euro, czyli to co u nas robią bezrobotni.   Pod sklepem spotkałem też człowieka rzadkiej profesji pilnowacza rowerów. Popatrzyła na mój rower i zapytał:

– Do you have a bicycle lock? 
– No  – (odpowiedziałem zgodnie z prawdą od razu kombinując,  czy aby nie zawrócić i pojawić się ponownie ale bez roweru)
– I can keep an eye on your bike.  – He he – pomyślałem –  przyjacielu  zaraz tu nie będzie tu ani  ciebie ani roweru.
– Are you shure?  – zapytałem żeby jakoś wybrnąć z sytuacji
– Yes I.m shure. –  odpowiedział pewnym siebie, wzbudzającym zaufanie głosem.

Ponieważ z natury jestem człowiekiem ufnym skapitulowałem i powierzyłem pokładowego dahona bardziej Boskiej opatrzności niż temu gościowi .  Nie było mnie jakieś 20 minut. a kiedy w końcu wyszedłem ze sklepu, o dziwo zarówno murzynek jak i  rower stali na swoim miejscu. Z wielkiej radości, że jeszcze są  na świecie ludzie  którym można zaufać, padliśmy sobie w objęcia jak małpy, przybiliśmy piątkę a na koniec wręczyłem mu parę ciężko zarobionych euro.

Cagliari

Sardyńscy bandyci

Pora opuścić Sardynię i ruszać w kierunku Sycylii. Jeżeli miałbym podsumować pobyt na wyspie jednym zdaniem to chyba by ono brzmiało tak: „Szkoda że nie przypłynąłem tu 50 lat wcześniej”, kiedy była to malaryczna wyspa wolnych biednych ludzi, chudego bydła, rajskich zakątków i prawdziwych bandytów. Sardynia ma wiele uroku ale tłumy turystów, plażowiczów , wczasowiczów wiele z tego uroku odbierają. Bez wątpienia jest miejsce w którym konstatacja zmieniającego się świata dociera do świadomości szczególnie mocno.

Rowerowy objazd

Następny nasz  przystanek to Favignana, wysepce położonej zaledwie kilka mil na zachód od Sycylii . Na wyspie jest jedna górka a poza tym jest płasko.  Na górce nie byliśmy.

 

Objechaliśmy ją na rowerach robiąc co chwila przerwy na kąpiel,  w miejscach które tu nazywają plażami, a są to zazwyczaj jakaś przydrożne  skały pełne ludzi, z których jest w miarę dogodne zejście do wody, czasami jest nawet jakiś kawałek piasku. Kolorek wody nie można powiedzieć, klasyczny turkusik, klarowność też nie wzbudza  zastrzeżeń, temperatura jak trzeba przynajmniej 28 stopni, a jednak poza jedynym wyjątkiem nie były to w żaden sposób urzekające miejsca w które chciałoby się wrócić, przynajmniej od strony lądu.

Ten wyjątek to  Bue Marino. Niesamowita skalna formacja ze sztucznie wdrożonymi tunelami , otwarte morze z silnymi przybojowymi falami o niebywałej barwie turkusu stopniowo przechodzącej  do ciemnego granatu, pionowe piaskowe skały wyrastające wprost z wody z których skakaliśmy wprost w spienione fale. Ale uwaga, jak tylko znajdziemy się w wodzie zostajemy porwani przez silne fale, które próbują wynieść nas gdzieś głęboko w morze i trzeba się nieźle namachać rękami i nogami żeby wrócić na brzeg. Wyjść na ląd też nie jest łatwo, należy poddać się fali która wyrzuca nas na wyślizganą skalna półkę i jeżeli nie zdołamy utrzymać się rozpaczliwie wbijając  palce o resztki niewyszlifowanych nierówności zostajemy z powrotem porwani  do morza. Choć po drodze kąpaliśmy się na wszystkich plażach nigdzie nie było takiej zabawy i emocji. Taka kąpiel wymaga amatorów i być może redukuje plażowiczów do akceptowalnej ilości i dobrze bo Bue Marino to miejsce magiczne.

Co jeszcze ciekawego widzieliśmy na Favignanie? Stado sympatycznych osiołków i kamieniołomy. Kamieniołomy eksploatuje się tu nie w sposób przypadkowy i chaotyczny wyrywając kawały skały i obrabiając go gdzieś na boku ,ale planowy i metodyczny tnąc skałę żywcem na regularne cegiełki. W rezultacie pozostają wysokie na kilkanaście metrów pionowe pokryte bliznami skalane prostopadłościany  zbyt cienkie do dalszego krojenia. Wnętrze takiego kamieniołomu ze  sterczącymi wieżami wygląda jak ulica na Manhattanie, no może trochę mniej kolorowo.

Bue Marino

Bue Marino

Domek nad morzem

Kamieniołomy

Kamieniołomy

Favignana to tuńczykowa potęga jest tu przetwórnia, muzeum i mattanza – tradycyjne święto tuńczyka, z którego tuńczyki pewnie nie są zadowolone, jako że la mattanza w dosłownym tłumaczeniu nie oznacza  nic innego jak ubój albo masakrę. Niewykluczone że jeszcze tu wrócimy w tuńczykowym sezonie czyli na przełomie maja i czerwca. Kto wie?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany.

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.