Tym razem chodzi o wulkany, mały to Fossa na wyspie Vulcano, większy to Stromboli na wyspie o tej samej nazwie , a największy to sama sycylijska Etna. Wszystkie odwiedziliśmy jako speckomisja i skontrolowaliśmy ich stan. Na wulkanach się znamy bo końcu było się na Islandii.
W naszym pokontrolnym raporcie musimy stwierdzić, że niestety wulkany nie są czyszczone jak należy, a jak wiadomo trzeba o nie dbać, jak zresztą o wszystko i przeczyszczać regularnie żeby niesprawiany kłopotów i to nawet te wygasłe, bo jak mawiał Mały Książę – „nigdy nic nie wiadomo”. Jeżeli wulkan jest dobrze czyszczony pali się powoli i równo bez wybuchów, a taki na przykład Stromboli buchał ogniem gwałtownie w nierównych odstępach czasu co najlepiej ilustruje skalę zaniedbań..
Dwie wyprawy miały miejsce na Wyspach Liparyjskich lub jak kto woli Eolskich, trzecia na Sycylii
Wyspa Vulcano – wyprawa na wulakan Fossa do Gran Cratere
Wyspa jest niewielka. Zlepiona z trzech wulkanów i ma trzy miasteczka, po jednym na każdy wulkan i jako jedyna z kilkunastu wysp archipelagu posiada fantastyczne zatoczki. W zależności skąd wieje wiatr możemy zakotwiczyć po wschodniej albo po zachodniej stronie wyspy. Obie zatoczki oddzielone są od siebie wąskim paskiem ziemi z czarnymi plażami i błotnym jeziorkiem. Kąpiel w błocie to jedna z atrakcji. Błoto z jeziorka wygładza skórę, wypala oczy i co nieco śmierdzi. Po kąpieli wygląda się pięknie ale za to okrutnie cuchnie siarką, coś za coś albo uroda albo zapach. Dziewczyny niestety wybrały urodę. Sam wulkan jest niewielki i ma trochę dymiących fumaroli na obrzeżach krateru. Zrobiliśmy kilka ujęć z naszej ekspedycji i udało się zmontować film.
Wyspa wulkan i miasto wszystko o tej samej nazwie – Stromboli
Stromboli jest słynny przynajmniej z dwóch powodów, pierwszy bo jest to aktualnie jedyny czynny wulkan w Europie, a drugi to że kiedyś zagrał w filmie tytułową rolę. Skandalizujący film „Stromboli” został nakręcony jeszcze w tych cudownie naiwnych czasach kiedy małżeństwo katolika (Mario Vitale) z rozwiedzioną protestantką (Ingrid Bergman) uważano za głęboko niemoralne. Wyspa ma dwa miasteczka Ginostar w którym nie byliśmy i Stromboli gdzie zacumowaliśmy na otwartej wodzie przy czarnej plaży. Miasteczko o bardzo wąziutkich uliczkach z bardzo wąziutkimi samochodami zazwyczaj elektrycznymi, coś jak nasze meleksy i choć leży tuż u stóp wulkanu wydaje się żyć z nim w pełnej symbiozie i nigdy nie ucierpiało na skutek erupcji . Wyprawa na sam wulkan możliwa jest niestety tylko i wyłącznie z przewodnikiem, mimo to chętnych nie brakuje i trzeba z wyprzedzeniem rezerwować miejsca (nam co prawda udało się bez rezerwacji). Do późnego popołudnia formują się kilkunastu-osobowe grupki, które po kolei wyruszają na szczyt, potem to oczywiście wszystko się zlewa, grupki łączą się i cała wyprawa wygląda jak przemarsz mrówek przez mrowisko. Na szczyt docieramy już po ciemku. Każda z grupek razem ze swoim przewodnikiem podchodzi kolejno do miejsca z którego widać krater i stoi tam około 30 min i jeżeli ma szczęście może zobaczyć ogniste wybuchy oraz posłuchać dudnienia dobywającego się gdzieś z trzewi góry, a jak szczęścia nie ma to postoi sobie pół godzinki i nic nie zobaczy, Nam było dane obejrzeć kilak fajerwerków, a nawet coś sfotografować ale nie były to efekty specjalnie powalające. Myślę że wulkan Stromboli stać na więcej, ale tym razem się nie wysilił. Droga powrotna to marsz po żwirowym osypisku z butami pełnymi wulkanicznego żużlu. Na zakotwiczona Abhayę docieramy już w środku nocy. Cały wulkan ma coś około 1000 m wysokości a wyprawa zajmuje ładnych kilka godzin.
Etna
Ostatni największy to sama Etna. Kto tam nie chciał się na nią wdrapać?
"Ze śnieżnych Sarmacyi kraiów mieszkaniec daleki Przyszedłem widzieć miejsca spustoszeń i trwogi I straszna paszcze Etny równoczesną z wieki Na której mieszkał niegdyś cyklop srogi"
Tak pisał Jan Ursyn Niemcewicz, na Etnie był jeszcze Adaś Mickiewicz, ale rozczarował się i nic nie napisał. Pewnie nie miał pogody. Pogoda do klucz do udanej wycieczki. Kiedy patrzyliśmy na górę wierzchołek zazwyczaj spowijała mgła, aż w końcu kiedy cumowaliśmy w Katanii pojawiła się optymistyczna prognoza. Widzialność „cleary”, wiatr umiarkowany zaledwie 35 km/h, temperatura 6 stopni. Z Katanii wyruszmy specjalnym autobusem który odjeżdża raz na dzień. Autobus jest pełen ludzi i nie dla wszystkich wystarcza siedzących miejsc. Tym to sposobem docieramy gdzieś na zbocze wulkanu gdzie kończy się asfaltowa droga. O tej pory trzeba będzie podejmować trudne decyzje. Pierwsza to czy wsiąść do kolejki linowej i w ten sposób pokonać następne 600 metrów przewyższenia, czy drapać się na piechotę. Wybieramy kolejkę (30 EU). Na górnej stacji znowu mamy dwie możliwości, albo podjechać następne 500 m w pionie specjalnymi terenowymi samochodami (kolejne 30 EU) albo na piechotę. Tym razem wybieramy piechotę. Kiedy dochodzimy do miejsca zwanego Torre del Filosofo dalszy szlak na najwyższy stożek bezczelnie zagradza znak zakazu wstępu i znowu mamy dwie możliwości – odpuścić albo łamiąc przepisy iść dalej na sam szczyt pokonując kolejne 400 metrów przewyższenia. Odpuszczamy, ale nie brak śmiałków bardziej zdeterminowanych, którzy przeskakują nad barierką i nieoglądając się za siebie kierują się wprost do płonącej Gomory czyli spowitego dymem najwyższego krateru. Mimo że na szczycie nie byliśmy obeszliśmy kilka pomniejszych kraterów, jako że Etna to nie jeden lej centralny ale całe ich mrowie wyrastających gdzieś z boku góry jak kurzajki, nie wiem czy słusznie, bo niby dlaczego nazywanych pasożytniczymi.