Islandia – koniec wyprawy

– koniec i bomba, kto nie był ten trąba

Dzisiaj w nocy wróciłem toyotką ze Szkocji, tym samym zamykając wyprawę. ABHAYA wyjęta z wody czeka na przyszły sezon w marinie Clyde w miejscowości Ardrossan w Szkocji.

 

Kilka dni potrzebowałem na konserwację jachtu i przygotowanie na zimę. Największą zmorą była wszechobecna pleśń. Wilgoć i niskie temperatury sprawiły, że wszystko w bakistach było zawilgocone i śmierdziało. Zapleśniała była nawet pianka do nurkowania. Musiałem wypakować  i wysuszyć żagle, wyprać wory, wyczyścić i wywietrzyć bakisty.  Pogoda na szczęście sprzyjała. Było słonecznie, ale wiało też porządnie z przerwą w niedzielę, co wykorzystałem na zrzucenie i sklarowanie żagli. Niby Szkockie zimy nie umywają się do naszych, a temperatury na zachodnim wybrzeżu nie spadają teoretycznie poniżej zera, niemniej zalałem silniki i kingston jakimś tutejszym  „borygo” zakupionym w pobliskim supermarkecie – na wszelki wypadek.

Prawie wszystko co niezbędne do żeglugi zostało na jachcie, tak że na wiosnę mam nadzieję  nie będzie potrzeby ‚darcia gumy’ przez pół europy. Marina położona jest blisko lotniska Prestwick skąd można dojechać kolejką. Stacja ‚Ardrossan Harbour’ jest dosłownie tuż przy marinie.

Samochodem jest prawie dokładnie 1 500 km na kołach,  i tyle musiałem pokonać w drodze powrotnej. Łącznie z promem powrót zajął 41 godzin.

Tym razem przeciąłem wyspę po stronie angielskiej jadąc wzdłuż muru Hadriana, a raczej z tego co z niego zostało (kamieni kupa). Potem prom z NewCastle do Amsterdamu i ćwiczony stały fragment gry:  dwa Guenessy i podwójna Whisky zakupione tym razem u Pani Jaosi, kimanko, wysiadka w Amsterdamie i autostrada do Warszawy. Jeszcze w Holandii po tankowaniu toyotka stanęła i koniec. Silnik nie zapala. Okazało się że rozłączyła się wtyczka od lampy i nie można było wyłączyć super tajnego odcinacza paliwa, który to zadziałał zgodnie z przeznaczeniem. Słowem nic poważnego, ale zanim znalazłem usterkę zeszło trochę czasu, na czym skorzystali chłopcy z Warszawy i jeden Amerykanin łapiąc się na dłłłłłłługiego stopa. Amerykanin podróżował po europie już kilkanaście miesięcy, zatrzymując się to tu to tam, czasami pracując dla podreperowania budżetu. Teraz jechał do pracy gdzieś w okolice Berlina. W planach miał też wizytę w Polsce. Zadał nam po drodze niby proste pytanie „Z czego słynie Polska, co jest u nas specjalnego i niepowtarzalnego?” – i choć wytężaliśmy trzy głowy nie mogliśmy znaleźć sensownej odpowiedzi. Ta konstatacja trochę nas zasmuciła. Amerykanin wysiadł na szczęście pod Berlinem a chłopcy towarzyszyli mi do Warszawy, gdzie dotarliśmy szczęśliwie o drugiej w nocy. 

Abhaya jeszcze przy przy keji

…. i  już na stojaku.

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany.

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.