Kiedyś tymi góralami byli Piktowie którzy bronili się przed Szkotami, potem Szkoci którzy bronili się przed Wikingami, a potem wszyscy wspólnie bronili się przed Anglikami. Górale ubierali się w kraciaste tartany i czasami wyrzynali się nawzajem tępiąc z zapałem tych inaczej kratkowanych, a jak nie walczyli, pędzili pokątnie tutejszy bimber z braku czego innego zaprawiany torfem i tak wynaleźli whisky. |
|
Sam kanał zaczyna się w zbudowanym z różowego granitu Inverness
i ciągnie się wzdłuż płyciutkiej rzeki Ness do słynnego Loch Ness,
a potem przez kilka mniejszych jeziorek i ostatecznie kończy śluzą
w Corpach niedaleko Fort William. Rzeka Ness to zbliża się do oddala
od kanału, a czasami łączy się w jednym wspólnym korycie.
Najciekawiej jest wtedy kiedy płynie się ponad powierzchnia rzeki,
a woda z kanału przelewa sie bokami uciekając do swojego
pierwotnego nurtu . Na rzece wędkarze stojąc po pas w wodzie łapią
pstrągi na muchę zarzucając przynętę w pełnych gracji wyrafinowanych
taneczny ruchach, dookoła wznoszą się łagodne wzgórza porośnięte
świerkowymi lasami, i jak to w kanale co pewien czas trzeba przeprawić
się przez jedną, albo kilka połączonych w kaskadę śluz.
A nie idzie to szybko. Ponieważ w pływaniu po kanałach mam już jako
takie doświadczenie to mogę zrobić porównanie. Na takim na przykład
kanale Gotta wyglądało to mniej więcej tak: podpływamy pod śluzę,
jeżeli akurat pali się zielone światełko wpływamy do śluzy wraz
z innymi łódkami na zasadzie "ile wejdzie", od razu zostajemy obsłużeni
i możemy płynąć dalej.
|
|
Na kanale kaledońskim nie jest tak prosto. Zanim podpłyniemy pod śluzę wołamy już z odległości kilku mil przez radio informując,
że mamy zamiar się przeprawić, po czym dostajemy odpowiedź z której nie rozumiemy żadnego słowa, a kiedy już dotrzemy pod śluzę
to niewiadomo dlaczego zawsze musi odbywać się śluzowanie tych płynących w przeciwnym kierunku, przybijamy więc do pomostu
i cierpliwie czekamy. Kiedy w końcu śluza się opróżnia a my stoimy pod parą gotowi do ruszenia, dowiadujemy się że właśnie zaczyna się
godzinna przerwa na lunch, która z reguły trawa dwie godziny. To znaczy sama przerwa trwa godzinę, ale przygotowanie do przerwy
i etap startowy po przerwie zajmują po pół godziny. Następnie Pan śluzowy lub Pani śluzówka osobiście odwiedza wszystkich oczekujących,
żeby ustalić warunki śluzowania czyli: kto wpływa pierwszy, kto ostatni, kto cumuje prawą a kto lewą burtą. Po ustaleniu szczegółów
śluzowy lub śluzówka najwolniej jak potrafi udaje sie na stanowisko. I kiedy już w końcu znajdziemy się po drugiej stronie,
akurat jest już taka godzina, że zaliczenie kolejnej śluzy nie ma żadnych szans bo wszyscy rozchodzą się do domu o godzinie 1800,
a my musimy poszukać sobie miejsca na nocleg, jako że żegluga w nocy po kanale jest "prohibited'.
|
|
I tak cała przeprawa zajęła nam 4 dni co uznajemy za niezły wynik,
a Abhaya kolejno zatrzymywała się na noc:
w Inveness za pierwszą śluzą, na jeziorze Loch Ness na jedynej bojce,
na Loch Oich przy nazwijmy to ośrodku wypoczynkowym do złudzenia
przypominającego nasz ośrodek FWP z epoki późnego Gierka
(niestety nie było tam żadnych "facilities", ale za to jak w każdym
szanującym się ośrodku FWP był stół do ping-ponga) , aż w końcu
stanęliśmy przed ostatnią śluzą w Corpach. Ze wszystkich tych miejsc
najpiękniej było na Loch Ness u stóp zamku Ureghard.
Była tęcza nad zamkiem przy zachodzącym słońcu, księżycowa noc
i wspaniały mglisty poranek. Samo jezioro jest ogromne, długie
i wąskie, z wyjątkiem zatoczki pod zamkiem raczej mało
romantyczne, bo jak wiadomo romantyczne mogą
być tylko jeziora małe. Po samym jeziorze kursują stateczki ,
których nazwy zadziornie odwołują się do jakobickiej tradycji
a są to "Jacobite Quinn", "Jacobite Rebel"; "Jacobite Warior".
Na jeziorze duło oczywiście z zachodu, tak że na popływanie
na żaglach nie było praktycznie żadnych szans.
|
|
Z Corpach pojechaliśmy pociągiem do Fort William, skąd startuje szeroka
ścieżka prowadząca na szczyt munrosa wszystkich munrosów
czyli Ben Nevis. Zdobycie góry nie przyszło łatwo. Wiał potężny wiatr,
przez cała drogę lał deszcz i ta lejąca się woda pod ciśnieniem
wpychała się w każdą najmniejszą nawet dziurę w ubraniu,
tak że niewiele miejsc pozostawałosuchych na człowieku.
Mimo to nie brakowało potencjalnych zdobywców w każdym wieku
i rożnych odcieniach skóry. Ben Nevis to symbol i chyba każdy
Brytyjczyk musi tu być przynajmniej raz w życiu jak muzułmanin
w Mekce, żyd w Jerozolimie a polak na Gubałówce.
Najstarszy ze zdobywców miał co najmniej 80 lat.
Uśmiechnięty starszy gentleman ubrany w śnieżnobiałą koszulę
i elegancką kamizelkę z hebrydzkiego tweedu wspierany
przez dwóch młodzieńców pioł się powoli do góry. Nie wiem jak wysoko
udało mu się wspiąć, ale ma nadzieje że doszedł na sam szczyt
szczęśliwie wrócił i teraz będzie mógł spokojnie przeżyć resztę dni
- Ben Nevis został zaliczony.
|
|