Wodowanie, chrzest i pierwszy rejs

Witam wszystkich po  udanym wodowaniu i pierwszym kontrolnym rejsie i. Nie wszystko poszło gładko. Jak twierdzi Ibsen, życie to walka z trolami, w naszym przypadku trolami byli mechanicy z firmy Marinverkstan w Marinie usiłujący naprawić wał. 

   Otóż wszystko miało być gotowy na środę 24-04. Przyjeżdżamy w tymże dniu do Mariny, z jachtu wystaje na wpół wymontowany wał, który nie daje się wyjąć blokując się na skegu. Śruba jest zdjęta i wał wisi w powietrzu.  Ale ‚ok’, (myślę sobie) do wodowania mamy jeszcze dwa całe dni, a mechanicy mając opóźnienie niechybnie przyjdą jutro i wezmą się do roboty w końcu to poważna szwedzka firma. Nazajutrz (czwartek) kiedy słońce przekroczyło zenit i nikt się nie pojawił, postanowiliśmy rozeznać się w temacie. Idziemy do Hansa (agenta od którego kupiłem jacht) i dowiadujemy się gdzie szukać mechaników. Warsztat mieści się w halach na tyłach mariny. Bez trudu  odnajdujemy mechanika niejakiego Dan’a. Dan z rozbrajającą szczerością twierdzi, że nie wiedzą jak zdjąć jarzmo (od dwóch tygodni!)  przytrzymujące wał i musi się zorientować i jak tylko się dowie (telefon do stoczni) , zaraz wezmą się do roboty i do wieczora będzie skończone znaczy fixed , no chyba że zajdą jakieś nieprzewidziane okoliczności wówczas sprawa może się opóźnić  najdalej do piątku.  Uspokojeni, ale lekko wkurzeni wracamy na jacht, który służy nam za dom. Na wszelki wypadek przekładamy termin wodowania na wtorek, intuicyjnie przewidując problemy. Wieczorem pojawia się jakiś gość i zdejmuje jarzmo. To nas nastraja pozytywnie, widać sprawy ruszyły w dobrym kierunku. Ale nazajutrz (piątek) nikt się nie pokazuje.  Po południu  próbujemy złapać mechaników. Nie jest to łatwe, ponieważ pracują od 9 do 12 potem dwugodzinna przerwa ma lunch i po południu do 14 do 16. Udaje się przed 16, siedzą w kantorku w warsztacie i odpoczywają po lunchu.  Krótka rozmowa w której wyjaśniają, że wszystko jest na dobrej drodze, tyle że kupili łożysko, które nie pasuje do jarzma i dzisiaj już nie dadzą rady. Przejście 200 m  do jachtu i poinformowanie nas o tym stanowiło wysiłek którego pewnie zabraniają szwedzkie  związki zawodowe. Oczywiście termin sobotni nie wchodzi już w rachubę, bo Szwed rodzi się z wrodzoną awersja do pracy w weekend, ale w poniedziłak rano według zapewnień Dana wszystko będzie gotowe znaczy fixed. Poważnie wkurzeni wracamy na jacht który służy nam za dom. No cóż czekamy do poniedziałku. W poniedziałek do południa nikt się nie pojawia. Po Aniele Pańskim Idziemy do warsztatu a ten zamknięty na głucho , nikogo nie ma!  Idziemy do Hansa, który daje nam telefon do Dan’a. Dzwonimy i dowiadujemy się że właśnie koledze który miał nam zamontować wypadła jakaś rodzina historia (dziecko pogryzł pies, żona się wyprowadziła, umarła teściowa lub coś w tym stylu), i nie może przyjechać. ale na pewno do wieczora będzie gotowe znaczy fixed. Teraz to już nie  wierzymy mu jak psu (o przewrotności Szwedów pisał już Sienkiewicz w Potopie i okazuje się że miał rację), ale nie mamy wyjścia, wkurzeni na maksa wracamy na jacht który służy nam za dom trochę ciasniejszy bo przyjechała Ola i Kazio, cierpliwie czekamy do wieczora. O dziwo wieczorem przy kolacji słyszymy że ktoś grzebie coś przy wale. Zjawił się mechanik z warsztatu. Niecałe dwie godziny i wszystko zrobione. Ale podkładkę zaklepujemy sami – solidnie bo koleś nie ma młotka.  Następnego dnia (wtorek) punktualnie o 1000 zjawia się Dan z fakturą.  Cena była umówiona przez Łukasza na max 4 000 koron za wszystko, materiały, robocizna itd, faktura opiewa na 6 700 koron, z czego części i materiały to 1 200 koron a reszta to robocizna w sumie 6 godzin, czyli na nasze 350 zł za  godzinkę roboty + VAT, nieźle. Na pytanie czemu tak drogo, twierdzi że nie przewidywali takich problemów, że wał jest za długi i nie daje się wymontować (naszym zdaniem nie było w ogóle potrzeby wymontowywania wału), po krótkim targowaniu stajemy na  5 000 koron. Chcę zapłacić kartą, ale Dan nie ma terminala. Umawiamy się za godzinę przy jachcie, w międzyczasie przychodzi Monica (była właścicielka) i nie ma jak pojechać do bankomatu po gotówkę. Punktualnie za godzinę (co za słowność) ponownie zjawia się Dan z fakturą, ale nadal nie mamy pieniędzy i musi poczekać, i tak przez parę godzin utrzymujemy go w niepewności  czerpiąc z tego jakowąś przyjemność. W końcu wrodzona przyzwoitość każe mi uregulować rachunek.  Jak ma się doczynienia z takimi typami jak brygada z Marinverkstan to człowiek niepomny słów Zagłoby ma ochotę topić ich w przeręblu, co niechybnie byśmy uczynili gdyby właśnie nie puściły lody.

W końcu z 24 godzinnym opóźnieniem wypływamy.

Na rejsie oprócz wkręconej w śrubę linie kotwicznej i  i związanego z tym nurkowania i późniejszego zakończonego sukcesem wytrałowania jej z dna, cofnięcia nas z morza przez wojsko, nic szczególnego się nie wydarzyło. Odnotowaliśmy całkowity brak sukcesów wędkarskich. W zacisznej zatoczce dokonaliśmy ceremonialnego  chrztu jachtu , który to nieochrzczony pływał pod nową banderą od dwóch dni jak jakaś niechrzta. Ola został matką chrzęsną. Ponieważ nikt nie wiedział jak taką ceremonię przeprowadzić, a dopiero po powrocie znalazłem taki oto opis w internecie:

Uroczystość chrztu jachtu jest bardzo ważna i dlatego musi być wcześniej przygotowana. Jacht na wysoki błysk i udekorowany galą flagową jak ktoś ma, pojedyńczymi flagami MKS, proporcami klubowymi i oczywiście „banderka SIZową.  Role rozdane między uczestników i wczesniej wyuczone i sprawdzone. :-))

Rozbijanie szampana możemy sobie odpuścić, to dobre dla statków a nie jachtów.  

Jeden szampan odstrzeliwuje się wcześniej i napełnia kielich przystrojony jak dla panny młodej na weselu. Matka chrzestna unosi kielich i  wypowiada formule: 

„Pływaj ku radości swoich zalog. Zawsze szczęśliwie powracaj.  Nadaję ci imię   ……..  ”

po czym wylewa kielich szampana na dziób jachtu.  (żadnego rozbijania butelek i tłuczenia kieliszkow)

W tym momencie strzelają korki pozostałych szampanów. Szampan rozlewa się w  różne dziwne pojemniki jak na szampan . Obecnie najczęściej w jedorazówki.  Nie zapomnieć o matce chrzestnej,  ma pusty kielich i od niej należy zacząć. Wyznaczeni pomocnicy od strzelania korków szampana, nalewaja go w pojemniki ustawione na stoliku. Goście podchodzą  do stolika i każdy się częstuje. Trzeba pilnować aby  dla nikogo nie zabrakło.
Armator wznosi toast za  „noworodka”.  A później opowieści………. krótko mówiąc jest to powód  do imprezy towarzyskiej wydanej przez armatora.  Można zakończyć na szampanie. 

Z chrztów, na których byłem lub je przygotowywałem, wiem ze przeważnie  nie wychodzi wszystko gładko. A to matka się wzruszy i wszystko
poplącze lub w ostatniej chwili opuści ja odwaga i chce zrezygnować. A  to…… Wzruszenie i emocje są duże.  I jest to normalne.  Grunt aby wszyscy byli zadowoleni. 

Aha i jeszcze jedno. Ważne jest żeby chrzczony jacht był ustawiony sporo wcześniej  dziobem do kei i w bezpośrednim sąsiedztwie nie było innych jachtów. Widać go wtedy w całej okazałości i wszyscy w pobliżu  widza ze szykuje się uroczystość. Jak wiedzą to chętnie przyjdą.  Na chrzest zaprasza się wszystkich, kto tylko chce i może. Znajomi i nieznajomi.

– wszystko odbyło się inaczej. Jacht został potraktowany butelką szampana – znaczy w kotwicę. Matka chrzestna tak była skoncentrowana, żeby ujść z życiem rozbijając butelkę, że  nie wygłosiła żadnej formuły. Niestety parę odłamków szkła powędrowało na dno zatoki, oczyszczonej niedawno przez płetwonurków (o czym informowała stosowna tablica – wyłowiono 852 butelki, 2 grille i jakąś pompę i jeszcze coś po szwedzku czego nie dało się zrozumieć). Uroczystość opiliśmy dwiema butelkami szkockiej wieczorem w messie. O dolewaniu matce chrzestnej nikt nie pamiętał. Ale podstawowe założenie żeby wszyscy byli zadowoleni zostało spełnione. Jeżeli to prawda, że osobowość matki chrzestnej będzie miała wpływ na życie jednostki, możemy być spokojni o przyszłość jachtu. Goszcząc na skandynawskiej ziemi zastanawiałem się czy nie przeprowadzić chrztu na sposób wikingów, gdzie wodujący drakkar miażdżył karki niewolników przekazujących mu w ten sposób siłę, ale akurat nie mieliśmy pod ręką niewolników, ale jak pomyśle o chłopakach z Marinverkstan to trochę szkoda. 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany.

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.