Wiosenny maitenance w marinie Paraque de Nachoes

Po ponad tygodniowym pobycie w Lizbonie mam jak najgorsze zdanie o portugalskiej wiośnie. Gdyby nie podochocone kaczory w marinie naprawdę można by mięć wątpliwości co do aktualnej pory roku. Kilka dni lało z przerwami, a kilka  ciurkiem bez żadnej przerwy, a gdy słońce chowało się za chmurami było po prostu zimno i nieprzyjemnie.

Abhaya spędziła zimę w znanej nam historii po raz pierwszy na wodzie, w marinie Marina Paraque de Nachoes na rzece Tag,  w najnowocześniejszej dzielnicy Lizbony zbudowanej przy okazji wystawy Expo’89, czego można się było dowiedzieć z pokryw studzienek kanalizacyjnych. Z racji lokalizacji blisko mieliśmy do Oceanarium, stacji Oriente i Lotniska, poza tym wszędzie było daleko, a szczególnie daleko do sklepu żeglarskiego który jest po drugiej stronie miasta w dzielnicy Belem, a do którego trzeba było się wybrać po wtyczkę do anteny na kabel fi 10mm, której jak się tego neleżało spodziewać oczywiście nie było (potem znalazłem takie na jachcie czego też należało się spodziewać). W tym roku postanowiliśmy wymienić kable w maszcie, anteny i topową lampę oraz zamontować stację pogody. Kabel od UKF’ki był spróchniały, polutowany, a my trzeszczeliśmy przez radio. A wiadomo łączność na morzu rzecz ważna. Wymiana kabli to operacja poważna związana z położeniem masztu.  Zdejmowanie masztu z łodzi stojącej na wodzie jest w marinie Paraque de Nachoes  techniką niepraktykowaną, w związku z czym trzeba było jacht  wyslipować, postawić na stojaku, umyć kadłub, zamówić dźwig do położenia masztu, wymienić kable a potem zrobić mniej więcej to samo tylko w odwrotnej kolejności.
Wszystkie czynności skrzętnie dopisywano nam do rachunku, a marina jakże by inaczej od każdej operacji pobierała stosowną prowizję.  Zamówiliśmy też serwis do lodówki bo cale chłodziwo w ciągu zimy gdzieś się ulotniło. Od lodówki oczywiście też odpaliliśmy dolę. Z rozrzewnieniem wspomniałem przystań na Gocławiu w Szczecinie gdzie operacja kładzenia masztu małym żurawikiem zajmuje kilkanaście minut i kosztuje ułamek tego co zobaczyliśmy na rachunku. I choć bardzo strachliwi nie jesteśmy to nogi lekko nam się ugięły.

Sama wymiana przewodów  okazała się operacją nadspodziewanie  pracochłonna i skomplikowaną. Przez cały profil masztu biegną dwa kanały na kable po obu stronach likszpary.  W stosunku do tego co było dołożyliśmy dwa dodatkowe  przewody i w sumie próbowaliśmy przetkać sześć kabli: 1-szy do UKF’ki, 2-gi do AIS’a, 3-ci do wiatromierza; 4-ty do NMEA 2000, 5-ty do lampy topowej. Szósty kabel do lampy podsailingowej nie jest umieszczony w kanale. Kabla od anteny radaru  nie ruszaliśmy.  W sumie na jeden kanał wypadały dwa kable a na drugi trzy.

Problem w tym, że kable nie za bardzo chciały się zmieścić w przewidziane dla nich miejsce,  a jak już się udało je wepchnąć, to wypadały szparą do wnętrza masztu (nie wiadomo czemu wzdłuż kanału ciągnie się wąska szczelina, akurat taka żeby zmieścił się przez nią cienki kabel). I choć wystartowaliśmy z samego rana to nie daliśmy rady do zmroku, aż chciało by się zakrzyknąć jak Jozue „stan słonce nad Gibeonem!” w tym wypadku oczywiście nad Lizboną  żeby zakończyć tę nierówną walkę w ciągu jednego dnia. Udało się dopiero nazajutrz. Maszt stanął na swoim miejscu. Zdążyliśmy nawet pociągnąć kadłub antfoulingiem, na tyle na ile starczyło nam farby i Abhaya została zwodowana i ponownie zaparkowana na swoim miejscu.  Na podłączenie kabli nie starczyło już czasu, nie zamontowaliśmy też  stacji pogody i lampy topowej bo nie było do czego,  trzeba będzie przygotować specjalną podstawę i zrobić to już  na stojącym na wodzie jachcie.
Ponadto podjęliśmy nieudaną próbę sklejenia gretingu (złe kołki), zamontowaliśmy specjalnie dorobioną końcówkę na rurę od stelaża i wreszcie mamy miejsce na zamontowanie antenki WiFi, wkleiliśmy rozszczelnione szyby do luków, które okazały się z prawdziwego hartowanego szkła a nie z poliwęglanu.

Ale tak naprawdę to co się udało od początku do końca bez żadnych problemów to montaż pojemnika na mydło w łazience.

Czas nam się skończył i trzeba było wracać. Lista rzeczy ‚To Do’ zostaje  niestety długa.

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany.

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.