Grimsey

To wyspa której sława polega na tym, że leży dokładnie na kole podbiegunowym, ale niesłusznie,

bo gdyby leżała powiedzmy ciut bliżej, nie byłaby ani trochę mniej atrakcyjna. 

Z góry przypomina wielki płaski kamień leżący  trochę krzywo w wodzie. Tam gdzie wystaje więcej, wznoszą się imponujące wysokie klify,  z drugiej strony w miarę łagodnie opada do oceanu.  Ogólnie  wyspa jest lekko pochylona ze wschodu na zachód i z północy na południe. Inaczej mówiąc – najwyżej jest na północnym wschodzie od strony Grenlandii i tam siedzą kruki, najniżej na południowym zachodzie  od strony Islandii gdzie jest niewielki ale sprawiający dobre wrażenie porcik,  do którego wpływamy w nad ranem, po  prawie 10 godzinach od opuszczenia Akurei.

Po drodze islandzki zestaw morski nr. 3, na który składa się: brak wiatru,  mgła i przenikliwa mżawka.

Za to na Grimsey mamy pogodę.  Siedzimy na tarasie restauracji, z nieba leje się  żar nie do wytrzymania, temperatura osiąga 23 stopnie –  to znaczy jest bardzo ciepło, jako że średnia temperatura lipca na wyspie to zaledwie 8 stopni.

Z perspektywy tarasu restauracji oglądamy  Islandię „z zewnątrz” i nie jest to bynajmniej widok banalny. Imponująco wyglądają gwałtownie wznoszące się nad oceanem strome ośnieżone stoki gór o ostro zarysowanych  w pełnym słońcu krawędziach, których szczyty spowijają malownicze chmurki. Ocean jest spokojny, niebo błękitne a piwo chłodne.
Grimsey można spokojnie nazwać pufinlandem. Pufin – sympatyczny ptaszek zwany po polsku trochę brzydziej maskonurem występuje tu w ilościach mega hurtowych.  Osobiście bardziej podoba się nazwa niemiecka, „Papageitaucher” czyli po naszemu –  nurkująca papuga, co prawda papuzi jest u niego tylko dziób i czerwone nogi, a reszta bardziej przypomina czarno – białego pingwina ale niech mu tam będzie. Sympatyczna jest też nazwa łacińska Fratercula arctica – czyli arktyczny braciszek. Maskonury siedzą na klifach od czasu do czasu wylatują w morze żeby złapać parę niewielkich Tobiaszy (Tobiaszów?)  i wracają ze zdobyczą w dziobie na skały. Choć na klifach spotkaliśmy również alki i mewy, to puffiny zdecydowanie dominują na skalistych brzegach Grimsey. Zatrzymujemy się przy pierwszej koloni i rzucamy się z aparatami na biedne ptaszki, do końca drogi tak nam powszednieją, że nikt nawet nie raczy omieść wzrokiem kolejnych ostentacyjnie  pozujących osobników, przy czym bliżej nie wiadomo z kim ma się doczynienia bowiem Pani i Pan Pufin wyglądają identycznie. Ogólnie maskonury na Grimsey są mało płochliwe i dają się podejść na odległość kilku metrów i można im trzaskać fotkibez specjalnego obiektywu. 

Z przykrością konstatujemy, że sympatyczne pufiny występują również jako pozycja menu w tutejszej restauracji. Jeden  z uczestników naszej ekspedycji poświęca się dla dobra nauki zamawiając coś co za życia było maskonurem.

 

A oto wynik eksperymentu  – smakuje jak kaczka.

To za życia było puffinem

Pas startowy

 Na Grimsey jest również niezwykle ruchliwe lotnisko. Ilość startów i lądowań jakie się z niego odbywają jest tak wielka, że nikt na wieży już nie jest w stanie kontrolować i zarządzać ruchem i dawno już dano sobie z tym spokój i wieża pozostaje nieobsadzana. A wszystko to za sprawą olbrzymiej ilości rybitw, które upodobały sobie pas startowy. A kiedy nadlatuje samolot,  trzeba przejechać kilka razy samochodem podrywając ptasie eskadry w powietrze. Rybitwy patrolują też  drogę do kościoła, która  z jakiś powodów (pewnie dla jaj) jest pilnie przez nie strzeżona i trudo się przemknąć żeby nie oberwać dziobem. Są tu owce o grubej wełnie i z wyglądu tak gęstej, że nie da się wsadzić palca oraz charakterne barany  o rogach wygiętych do dołu. W zasadzie cała wyspa należy do nich i mogą sobie wędrować i skubać trawę gdzie im się tylko podoba łącznie z polem golfowym.  Nie wolno im tylko wchodzić do ogródków i na lotnisko, które na wszelki wypadek ogrodzono.
 A łąki wcale nie są jakieś rachityczne północne, gdzie ino bażyna i porost lichy, tylko gęsta zielona i soczysta trawa. Na Grimsey naliczono ponad setkę różnych gatunków roślin, przy czym nie mam pojęcia czy uwzględniono w tej liczbie pieczarki, które właśnie zebraliśmy na obiad.Ludzka populacja wyspy to 86 dusz. Jeśliby dać wiarę plotkom, to wszyscy powinni być potomkami pewnego pastora, który wziął sprawy w swoje (powiedzmy) ręce, kiedy pewnego razu wszyscy męscy mieszkańcy wyspy (coś koło 10 chłopa)  zginęli w sztormie na morzu.  Głównym zajęciem tubylców jak się można domyśleć to łowienie ryb a czasami nawet  wielorybów. Sprawa wielorybów budzi oczywiście kontrowersje, ale trochę inaczej sprawę widzą ludzie północy, dla których do niedawna  była to  kwestia przeżycia, a jeden taki wieloryb był  konsumowany przez rok. Teraz kiedy w sklepie jest Prince-Polo z Polski sprawy mają się oczywiście trochę inaczej i wieloryb nie jest już towarem pierwszej potrzeby, ale jak wiadomo przyzwyczajenie jest drugą naturą.

Centrum

Centrum wyspy to restauracja oraz sklepik i poczta w jednym, w którym niestety nie udało sie kupić pocztowej kartki. Nieopodal stoi kościółek poświęcony zatraconemu wikingowi, któremu udało się zostać świętym Olafowi Haraldssowi, zdolny pomieścić wszystkich mieszkańców, a przy nim cmentarzyk,  taki na mniej więcej 100 osób w 45% już zajęty, nad którym jak dla mnie furczą a dla niektórych beczą tokujące bekasy, ponadto  jest tu wesoła żółta latarnia morska i niewielki a czyściutki i schludny basenik czynny popołudniami przez 2 godziny, a weekendy trochę dłużej, jakieś pensjonacik i  hoteliik oraz  camping gdzie stoi kilka namiotów. W hoteliku stacjonuje rowerowa wyprawa Francuzów lub Kanadyjczyków. Po co taszczyli tu na koniec świata rowery pozostanie zagadką, bo specjalnie nie ma gdzie pojeździć,  podróż rowerem z jednego końca wyspy na drugi zajmuje zaledwie kilka minut. Może chodzi o przejechanie rowerem koła polarnego? Francuzów od biedy można jeszcze zrozumieć, ale Kanadyjczycy mają przecież koło podbiegunowe u siebie.

Owce, barany i widok na Islandię

Wesoła latarnia morska

Można rozegrać partyjkę szachów

Na pamiątkę już zapomnianej pasji wyspiarzy został jeszcze w centrum stolik z szachownicą, na którym można sobie rozegrać partyjkę (uwaga – bierek brak, trzeba mieć swoje). Pasja rozwineła się za sprawą pewnego majętnego Amerykanina niejakiego Pana Fiske, naukowca i pasjonata szachów, który wspomagał mieszkańców wyspy wówczas gdy Islandia, a Grimsey w szczególności  była biednym, beznadziejnie położonym krajem. Podobno gra w szachy jest nadal przedmiotem nauczania w tutejszej szkole.  Sam Fiske nie postawił nigdy nogi na Grimsey, ale dzisiaj ma tu pomnik z pięknym stalowym żaglowcem. Umiejętność gry w szachy nie była niczym nowym dla Islandczyków, bo podobno w  szachy grali już wikingowie, o czym świadczą znajdowane porozrzucane przez nich po całej północy figurki, podobno –  bo trwają spory wśród badaczy tematu czy były używane do gry w szachy czy popularnego Tafla.

Ot i cała wyspa …

Byłbym zapomniał o jeszcze jednej atrakcji, którą niektórzy uważają zresztą za największą na wyspie, a mianowicie o kole podbiegunowym. Koło ma tutaj swój pomnik jak południk zero w Greenwich. Samo koło obrazuje rura z nierdzewnej stali . Niestety na tym świecie nie ma nic stałego, tak więc i koło podbiegunowe przesuwa się każdego roku parę metrów to w jedną to w drugą stronę, a gdzie jest akurat w danej  chwili tego domowymi metodami ustalić nie sposób, ale siła symbolu jest tak wielka, że oczywiście każdy chce sobie zrobić zdjęcie na dowód tego, że dotarł tak daleko gdzie zawraca nawet słońce. 

Wieczorem trochę z nudów, trochę dla draki próbujemy swoich sił w wędkarstwie morskim. I tu niespodzianka. Nareszcie sukces! Wyciągamy bez specjalnego trudu trzy sporawe dorsze, łapiąc w porcie na spinning ze zwykłą gumką udającą rybkę. W zasadzie moglibyśmy nałowić ich o wiele wiele więcej, ale udaje się nam zachować w tej rozrywce umiar, który jak wiadomo jest cnotą. Dorsze kończą na wieczornym grillu, smakują wybornie. Okolice Grimsey obfitują w ryby i chyba gdzieś tutaj wyłowiono rekordowego łososia, a dawniej czynsz za dzierżawę działek na wyspie płacono w suszonych dorszach, co  chyba nie było zbyt uciążliwe.

 

Koło podbiegunowe

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany.

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.