O żegludze z Dublina do Cork

czyli o tym jak precyzyjnie zaplanować samotny rejs wzdłuż irlandzkich brzegów.

Żeby porządnie zaplanować rejs musimy jak wiadomo uwzględnić parę czynników, po pierwsze primo pogodę, po drugie primo prądy oraz  pływy, po trzecie primo stan i kondycję załogi.

 

Pogodę ściągamy sobie na komputerek, zaopatrujmy się w tablicę pływów i wykresy prądów i precyzujemy założenia. Stan załogi mniej więcej znamy 1 osoba – kondycja kiepska. Do przepłynięcia jest około 180 mil, co daje mniej więcej 30 godzin żeglugi czyli półtorej doby. Wiatry mają być korzystne  z kierunku N-E 4 do 5 B. Wzdłuż wschodnich brzegów Irlandii płynie prawie cały czas stały prąd  około 2-3 kn, zmieniając kierunek co mniej więcej 6 godzin. Najsilniejszy prąd jest w kanale Saint Georg’a tam gdzie Morze Irlandzkie łączy się z Atlantykiem i ten odcinek lepiej przejechać z prądem a jeszcze lepiej ze zgodnym z nim kierunkiem wiatru. Ponieważ przy brzegu pełno jest rozstawionych sieci i kręci się sporo kutrów a szczególnie w nocy, no to  najlepiej płynąć  za dnia zatrzymując się gdzieś na noc, a rano ruszać  w dalszą  drogę. Po drodze jest kilka portów, ale większość z nich  dostępna jest tylko przy wysokiej wodzie . Oczywiście do portów najlepiej nie wchodzić w nocy jeżeli nigdy wcześniej się tam nie było,  tym bardzie że nie ma księżyca i jest ciemno jak u mu… (sory)  afro-amerykanina wiadomo gdzie.

Mając tak sprecyzowane założenia można przystąpić do planowania rejsu.

Kiedy uwzględni się to wszystko, okazuje się że zamiast półtorej doby  będę płynąć cztery, bo jak jest przypływ żeby akurat wejść do portu to wtedy jest ciemno,  a jak jest widno to przypływ jest o godzinie 1300, tak że nie wiadomo czy w zasadzie powinno się  wpływać czy wypływać, zresztą i tak nie mam czterech dni. Z kolei gdybym chciał płynąć szybciej i  przelecieć kanał Saint Georg’a z prądem, to wcześniej muszę  piłować większość drogi pod prąd i to akurat wtedy kiedy wiatr ma osłabnąć, a  do najbliższego portu dotrę  przy odpływie i to po ciemku, po ciemku trzeba będzie też wypłynąć z Dublina, a jeżeli przesunę wszystko o 12 godzin to ciemną nocą dotrę do Cork. Jeżeli do tego uwzględnić pływy, to we wszystkich portach po drodze będzie akurat odpływ.

Słowem kaszanka, a płynąć trzeba.  No to płyniemy.

Z Dublina wypływam bladym świtem (0700) z zamiarem pokonania całego odcinak non-stop. Co prawda na początku będę miał trochę pod prąd, ale za to potem z wspomagany siłami natury przelecę przez kanał Saint Georg’a i licząc z pewnym zapasem o brzasku następnego dnia powinienem być w zatoce Curlane Bank przed Cork. I tu pierwsza niespodzianka, w roller gdzieś przy topie wkręca mi się cienka linka co to była nie wiadomo do czego i blokuje go w pozycji rozstawionego żagla. Męczę się z dobre półtorej  godziny żeby nawinąć go z powrotem na sztag,  przy całkiem sporym wietrze, fali i braku kogoś do pomocy, a kiedy w końcu mi się to udaje, wiatr ustaje a morze się wygładza. Ktoś wyraźnie robi sobie jaja. Ponieważ nic już nie wieje to postanawiam zawinąć do Arklow, naprawić roller (przydała się 60m lina wspinaczkowa i Reverso) i zostać tam na noc. A skoro już tu zawinąłem, to wypadałoby obejrzeć  sobie miasteczko. Rano robię rowerową wycieczkę, potem zjadam obiadek i wypływam około godziny 1400. Skoro już tak ślepy los zadecydował, to teraz popłynę sobie do Rosllare i tam przenocuję w promowym porcie. Na przejście kanału Saint Georg’a ze względu na porę raczej nie mam większych szans, a tu kolejna niespodzianka, kiedy jestem w pobliżu Rosllare, okazuje się że zostało mi jeszcze tyle czasu, że przy sprzyjających okolicznościach (wiatr) zdążę przelecieć przez kanał. 
Postanawiam zaryzykować, omijam port  i płynę dalej. Dosłownie na resztkach prądu i tzw. „slack watter” przelatuję przez  Świętego Grzegorza. Czułem trochę taki dreszczyk jakbym jechał samochodem  na  oparach benzyny do  stacji benzynowej.  

Najbliższe miejsce gdzie  teraz można zawinąć to Kilmore. Ten mały porcik jest bezpieczny do wejścia  tylko przy wysokiej wodzie,  a akurat jest niska, poza tym robi się coraz ciemniej i zaczyna się rozwiewać, w tej sytuacji kolejną nockę postanawiam spędzić na oceanie w drodze do celu, do  którego pozostało jakieś 80 mil czyli jakieś 14 godzin. Wiatr się wzmaga, wieje teraz dokładnie z północy dobrze  ponad 20 kn, a ja płynę wzdłuż południowych brzegów Irlandii w odległości kilku  mil od brzegu, fala jeszcze nie zdąża się wypiętrzyć , ocean jest prawie płaski  i niczym nie hamowana Abhaya pruje przez ciemną bezgwiezdną noc z prędkością 8 kn. Do Curlane Bank wielkiej zatoki przed Cork wpływam o świcie, co prawda przy najniższej wodzie ale w tym miejscu nie jest to już żadna przeszkoda.

I tak cały rejsik trwał równo dwie doby i choćbym go rozplanował w szczegółach, to nie mogło być lepiej niż było z woli Neptuna.

Arklow

Arklow

 60 m liny, reverso + talia obciągacza bomu = zestaw do samodzielnego wchodzenia na maszt, przy okazji okazało się że fał genui był cokolwiek nadwyrężony.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany.

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.